czy jest na sali lekarz?

W wieku 5 lat nauczyłam się czytać. Nie jestem pewna, czy to dobrze czy źle ani o czym to świadczy, w każdym razie rok-dwa lata później rozpoczęłam sukcesywny proces pożerania domowej biblioteki. Podczas gdy algebra leżała odłogiem, a testy z matematyki obrastały w chmurki niczym niebo przed burzą, 7 letnia Aleksandra Anna Jot metodycznie przedzierała się przez grube tomy geniuszy światowej literatury.

Głównym źródłem mojej intelektualnej rozpusty stały się zatem książki Jack’a Londona, cokolwiek było w zasięgu mojej ręki(nie wyżej niż na trzeciej półce) a dotyczyło II wojny światowej oraz seria Harry Potter. Z tej wszechstronnej mieszanki literackich wpływów narodził się mój pierwszy bestseller, który obfitował w heroiczne, czworonożne i zębaty postaci, rekwizyty ,,takie stare, że chyba jeszcze z czasów Hitlera”(bezsprzeczna jednostka symbolizująca bardzo, bardzo stare czasy) a także fantastyczne elementy typu różdżki i eliksiry, zgrabnie łagodzące nieco krwisty całokształt (nie wiem, co na ten temat powiedziałby psycholog dziecięcy i lepiej nie pytać).

Bestseller nie został wydany, jednakże to nie ostudziło mojego pisarskiego zapału. Siedzę sobie zatem na balkonie, majtam nogami, patrzę na szczyt Tibidabo na którym chmury przykryły już całkiem Jezusa prawie-jak-w-Rio-lub-Świebodzinie i dumam. Ten blog będzie pewnie wypadkową wydarzeń, wolałabym chyba nie myśleć o nim jako scenie dla metafizycznego bulgotu, emocjonalnych wymiocin, festiwalu próżności czy – broń Boże – mieszance powyższych typu srajstajl. Trochę impresji z mojego miasta-molochu, punków z puszkami, niesfornych kudłaczy w wersji zwierzęcej i ludzkiej, przemieszczeń na karcie geograficznej.

Hold back the edges of your gown, Ladies, we are going through hell.

Leave a comment